niedziela, 24 lipca 2016

Rozdział 4

- William -

         Leżałem na łóżku i bezmyślnie wpatrywałem się w sufit. Było dobrze po dwunastej, a wszyscy pacjenci już spali. Na korytarzach słychać tylko ciche przemykanie pielęgniarek oraz różne aparatury z sal. Ja nie mogłem zasnąć, skóra strasznie mnie piekła. Zawsze mogłem przycisnąć „magiczny guziczek” i zawołać pielęgniarkę, aby dała mi coś przeciwbólowego, ale bez przesady. Miałem swoje lata, więc przez byle ból nie będę płakał. Westchnąłem i krzywiąc się, poprawiłem delikatnie na łóżku. Dotknąłem opatrunek na policzku, bo tam najbardziej czułem dyskomfort.

        Nagle przy drzwiach usłyszałem ciche pukanie – zaintrygowany uniosłem głowę. Pożałowałem tego, bo plecy mnie straszliwie zabolały. Nie potrafiłem powstrzymać syku. Światło księżyca wpadające przez okno rzuciło poświatę na przybysza. Była to ta młoda pielęgniarka, podobna do Anioła. Spojrzała na mnie swoimi okrągłymi, ciemnymi oczami. Widać było, że jest zmartwiona.

– Mocno cię boli? – zapytała cicho. Zauważyła moją minę. – Dlaczego nikogo nie wezwałeś?

– Nie chciałem robić zamieszania. – Spróbowałem się uśmiechnąć, ale pół twarzy mnie bolało i chyba nie bardzo mi to wyszło. – Z resztą nie jest tak źle.

           Dziewczyna pokręciła głową z uśmiechem na ustach i podeszła do szafki z lekami w rogu mojej sali. Wyjęła jakąś ampułkę i zaczęła szykować ją do wstrzyknięcia w wenflon. Westchnąwszy odchyliłem  głowę na poduszkę. Czułem się taki słaby. Nie chciałem, żeby wzięła mnie za mięczaka.

– Nie, naprawdę nie trzeba – powiedziałem, gdy zapaliła lampkę i podeszła do mojego łóżka.

– Daj spokój, nie protestuj – odpowiedziała , marszcząc brwi. Skapitulowałem.

        Delikatnie ujęła moją dłoń i odpięła przewód, łączący mnie z kroplówką. Obserwowałem uważnie jej ruchy, ale gdy wpuszczała mi lek, przeniosłem wzrok na jej twarz. Była taka śliczna. Niesforne loki wymknęły jej się z kitki, w nieładzie opadając na twarz. Brązowe oczy patrzyły uważnie i łagodnie, a długie czarne rzęsy rzucały cienie na policzki. Gdy wyjmowała strzykawkę, zagryzła delikatnie usta, po czym ponownie podpięła mnie do kroplówki. Uchwyciła moje spojrzenie, a jej policzki natychmiast zalały się czerwienią. Speszony przeniosłem  wzrok w jakiś nieokreślony kąt sali.

      Nagle poczułem jej chłodną dłoń na swoim czole. Spojrzałem na nią uważnie i zauważyłem jej delikatny uśmiech.

– No, nie masz już gorączki! – powiedziała zadowolona. – Teraz będzie już tylko lepiej.

– Mam nadzieję, bo nienawidzę leżeć – mruknąłem. Było to prawdą. Gdy nie miałem możliwości ruchu, czułem się wręcz chory. Nudziłem się i wymyślałem coraz to nowsze zajęcia. Teraz niestety było to nie możliwe.

– Oj, nie przesadzaj. – Mrugnęła do mnie, po czym, ku mojemu zdziwieniu, zgasiła lampkę i usiadła na krześle obok łóżka. Światło księżyca oświetlało jej twarz. – Masz na imię Will, tak?

– No tak, przecież wiesz – uśmiechnąłem się, czekając co będzie dalej.

– Wolałam się upewnić, w sali obok leży chłopak trochę podobny do ciebie. Chyba ma na imię Adam... – zastanowiła się, a ja poczułem gorąco spływające na dno mojego żołądka. O cholera. Zapomniałem o nim. Tak byłem zajęty sobą i zapomniałem o najlepszym przyjacielu.

      Poderwałem się gwałtownie do pozycji siedzącej i czując łzy bólu w oczach, zapytałem:

– Co z nim?!

        Dziewczyna patrzyła na mnie z przerażeniem. Wstała szybko, kładąc ręce na moich ramionach.

– Połóż się, proszę! Zrobisz sobie jeszcze większą krzywdę.

– Co z nim? – powtórzyłem, oddychając głęboko i czując, jak zimny pot występuje mi na czoło. Pomieszczenie powoli zaczęła wirować mi w oczach. Pochyliłem głowę oraz zacisnąłem powieki. Nie miałem zamiaru się kłaść, do póki nie uzyskam odpowiedzi.

– Cholera, Will, połóż się! – zawołała. – Wyglądasz jakbyś zaraz miał zemdleć!

             Ze zdziwieniem obserwowałem czarne plamki, których było coraz więcej. Zaczynałem słyszeć wszystko jak ze studni, po czym zrezygnowany opadłem na poduszki. Nie chciałem robić widowiska.

– Powiesz mi w końcu? – zapytałem z zamkniętymi oczami. Usłyszałem swój głos i nie mogłem uwierzyć, że jest tak ledwo słyszalny.

– Proszę, odetchnij chwilkę, bo... – zaczęła cicho i urwała.

          Zacisnąłem powieki i westchnąłem.

– Jest, aż tak źle?

         Usłyszałem westchnienie i szelest odzieży. Przełknąłem ślinę, czekając na odpowiedź. Czułem się, jakbym wyczekiwał na wyrok.

– Więc... Adam? Tak, Adam. Jest pod stałą kontrolą lekarzy, robią, co mogą, ale... Jest ciężko. Ma bardziej rozległe poparzenia, obrzęk mózgu...

          Przestałem cokolwiek słyszeć i poczułem ciepły płyn, spływający mi po policzkach. Adam był moim przyjacielem od zawsze. Chodziliśmy razem do wspólnej klasy od przedszkola, wiedzieliśmy o sobie wszystko. Ufałem mu, jak nikomu innemu. Właściwie tylko jemu ufałem. Był przy mnie w najgorszych chwilach mojego życia. Zawsze pocieszał, wyciągał na jakąś wyprawę, cokolwiek...

– Możesz zostawić mnie samego? – zapytałem, słysząc, że przerwałem jej w trakcie słów pocieszenia. Widziałem, że za chwilę pęknę i się popłaczę, a nie chciałem, aby ona to widziała. –Jestem zmęczony.

– Och, pewnie – odrzekła ze smutkiem i wstała. Podeszła do drzwi, przystając.

– Dobranoc, Will. – Powiedziała, po czym wyszła, a ja zostałem sam.

         Cholernie sam.
Następnego dnia

          Nie spałem całą noc. Myślałem o Adamie, o tym, co pocznę bez niego. Spojrzałem na ścienny zegar. Było po szóstej, a na korytarzu powoli zaczynał się zwykły, poranny gwar. Westchnąłem. O ósmej będzie obchód, a później pewnie śniadanie. A później obiad, kolejny obchód i kolacja. Warknąłem z bezradności. – Nie uleżę tu, nie ma szans – pomyślałem. Uniosłem się na łokciach i zacząłem powoli przenosić nogi na podłogę. Robiłem to w tempie żółwia, aby znów nie zasłabnąć. Odpiąłem delikatnie kroplówkę i stanąłem na podłogę. Czułem, że kręci mi się w głowie, ale trudno.

            Wyjrzałem na korytarz, ówcześnie wsuwając stopy w jakieś szpitalne buty. Od pasa w górę, byłem zupełnie nagi. Moje ciało okrywało tylko liczne opatrunki. W pobliżu nie było widać żadnej pielęgniarki. Przytrzymując się ściany, zacząłem powoli się przesuwać. Czułem narastającą słabość, ale nie ustawałem. W końcu doszedłem do celu. Drzwi do sali Adama były uchylone. Zajrzałem do pokoju, niespokojnie rozglądając się na boki.

          Chłopak leżał na łóżku podłączony do przeróżnych, pikających aparatur. Poczułem, że nogi delikatnie się pode mną uginają, a podłoga faluje przed oczami. Byłem tak zapatrzony na przyjaciela, że nie zwróciłem na to większej uwagi. Zauważyłem, że nawet nie oddycha sam. Respirator robił to za niego. Po raz kolejny poczułem łzy na swojej twarzy.

         Nagle usłyszałem za sobą przerażony krzyk:

– Will! Co ty wyrabiasz, wszędzie cię szukałam...

        Odwróciłem się gwałtownie, uchwyciwszy burzę kasztanowych loków. Później przed oczami rozlała mi się gęsta ciemność i usłyszałem kolejny przerażony krzyk. A potem nie było już nic.

niedziela, 3 lipca 2016

Rozdział 3

~ Nicolet ~

                Praca w szpitalu bywała trudna i pracochłonna, ale mi to nigdy nie przeszkadzało. Najgorzej, gdy pojawiały się wszelakie powikłania. Ciężko jest patrzeć na ludzi, którzy przerażająco cierpią, a niektórzy przeżywają agonię, w której nie można już ich uratować. Ludzie powinni być przyzwyczajeni do śmierci, jednak widok, gdy ona nadchodzi... I ta bezradność z naszej strony. Właśnie, bezradność. Bywa najtrudniejszą dla nas barierą, bo na nią nie ma sposobu. Świadomość, że nie możemy zrobić czegoś dla kogoś jest potworna.

                 Tydzień później w niedzielę, obudzona przez kotkę Misę rasy Ragdoll z czekoladowym noskiem, uszami i skarpetkami, przed piątą nad ranem, szykowałam się do pracy, by zdążyć na szóstą. Dojechanie do szpitala zajmowało mi około pół godziny od mojego domu. Dlatego wolałam poruszać się komunikacją miejską, lecz za nim wyjdę z mieszkania - trochę dłużej zajmuje mi wyszykowanie mnie samej do wyjścia, a Misa nie zawsze mi pomagała, domagając się pieszczot czy jedzenia. Łakome kocię – zbankrutuję na karmę i różne smakołyki.
               

                 O tej godzinie bywa natłok ludzi, którzy dojeżdżają do pracy lub szkoły. Gdy jest ciepło – bywa i niemiły odór osób jadących w ciasnym pomieszczeniu komunikacji miejskiej, gdy okna i otwierane drzwi wcale nie wystarczają. Każdy wtedy łakomie łyka świeżego powietrza, wpływającego do autobusu.
                 Na moje szczęście, dzisiaj jechało się przyjemnie. Znalazłam miejsce przy oknie, gdzie spokojnie mogłam usiąść i poczytać. Słońce czule muskało mnie swoimi, dopiero co obudzonymi promieniami słońca. Przełom listopada z grudniem – nie mogło w tych terenach być ciepło, lecz także nie było na tyle zimno, by chodzić w puchowych kurtkach. Padał deszcz, który przestał dokuczać osobom żyjącym tutaj od dłuższego czasu.
                   Dzień wcześniej na moim oddziale, ale w pokoju, którym się nie zajmuję, pojawiły się powikłania u pewnego chłopaka. Traci przytomność i ponownie się budzi, nie wie, co się z nim dzieje, skarży się na bóle głowy i często wymiotuje. Te skutki powstały przez rozległe oparzenia oraz obrzęk mózgu. Zapewne od mocnego upadku i huku. Martwimy się, że będzie to kolejny stracony... Nazywa się Adam i jest to przyjaciel Williama, mojego podopiecznego. Są bardzo podobni do siebie. Oby dwoje mają ciemne włosy i delikatnie opaloną skórę. Różni ich odcień koloru tęczówek - Adam ma bladoniebieskie, zaś Will piwne. Sądzę, że błędem z mojej strony było wczorajsze wspomnienie mu o jego koledze. Jednak leżałoby mi to na sercu, jakbym wiedziała, że jest niepoinformowany. Czy nie okazało się to trochę samolubne? Widziałam, jak Williamowi zaczęło zbierać się na łzy, poprosił mnie bym wyszła, więc to uczyniłam. Miałam zostać? Nie mogłam na nim tego wymuszać. Co mogłam zrobić? Chciałam dobrze...

                  Weszłam głównymi drzwiami. Ach, zapach szpitalu. Osobiście muszę przyznać, woń ta nie należy do najprzyjemniejszych. Nie z powodu samego zapachu, ale skąd ono pochodzi i jakie wywołuje skojarzenia.
Spóźniłam się parę minut, więc moje ranne czynności potrwały trochę dłużej. A o jakich czynnościach mowa? Ano rozebraniu się z wierzchniego odzienia, założenie fartucha, odkażenie, a także zameldowanie. Po moim codziennym rytuale, poszłam zajrzeć do pokoju dwieście sześć, w którym leżeli moi podopieczni. Zapukałam do drzwi, by nie byli zaskoczeni, a następnie uchyliłam je. Było dość wcześnie – przed ósmą. Wolałam ich zobaczyć za nim lekarze to zrobią. Uśmiechnęłam się do nich. Wczoraj wiedziałam, iż zajmuję się trzema osobami. Zmarszczyłam brwi i spanikowałam, gdy zauważyłam jedno łóżko wolne. Leżały na nim odczepione naklejki oraz wyjęte igły. Jak można było do tego dopuścić!
– Chłopcy, dlaczego go nie zatrzymaliście?! – wybuchnęłam. Oni mruknęli pod nosem i patrzyli na mnie przez ledwo co widzące oczy. Wybiegłam z pokoju, szukając zaginionego. Pierwszą mą myślą było, iż udał się do ubikacji. Podbiegłam, zapukałam i zawołałam.
– Will?
Brak odzewu.
Spanikowałam. Dotknęłam palcami moich skroni. Starałam się skupić.
– Gdzie mógł pójść poparzony, mdlejący i nieobliczalnie nieodpowiedzialny facet? – mruknęłam do siebie. Olśniło mnie. Potruchtałam do pokoju gdzie leżał Adam.
                  Tak, stał przy drzwiach. Patrzył przez uchylone drzwi. Ledwo opierał się o ścianę. Wyglądał, jakby zaraz miał upaść.
– Will! Co ty wyprawiasz, wszędzie cię szukam... – oznajmiłam, ściszając głos. Podeszłam bliżej. William obrócił się i prawie runął o ziemię, lecz w ostatniej chwili go przytrzymałam.

                  Dobrze, że obchód się wtedy zaczął. Lekarze pomogli mi udźwignąć uciekiniera. Matko! Być tak nieodpowiedzialnym! Chyba powinnam więcej go pilnować. Najbardziej nurtuje mnie fakt, iż nic o nim nie wiem. Czy ma rodzinę, gdzie mieszka... nic. Tylko tyle, że nazywa się William Brown, jest mechanikiem i ma najlepszego przyjaciela Adama, który właśnie... A jeżeli on jest sam?
                  Z bijącymi myślami siedziałam obok niego, gdy przestałam zajmować się sprawdzaniem ran dwóch innych pacjentów. Czekałam, aż otworzy oczy. Jego ciało leżało spokojnie, bezwiednie, twarz wyglądała bezbronnie, aż nadto spokojnie. Nie chciałam zostawiać go samego.

Dlaczego?
Nie mam pojęcia. Tak czułam.