niedziela, 4 grudnia 2016

Rozdział 10

– William –

     W końcu udało się jej mnie przekonać i poszliśmy trochę potańczyć. Strasznie mnie to zawstydziło. Przecież ja nie potrafię tańczyć, a tak ważne dla mnie stało się, by umilić jej czas jak najlepiej.
– Wybacz, że po raz kolejny będziesz miała pamiątkę bolących stóp po mnie. Nigdy nie byłem w tym dobry. – Przyznałem się szczerze z nadzieją, że nie zauważy mojego zażenowania przez sposób w jaki na nią patrzyłem.
– Nie martw się, jak tylko poćwiczysz, to będziesz wiedział jak stawiać kroki. – Jej odpowiedź, i ten piękny uśmiech z jakim to wypowiedziała, bardzo mnie zaskoczyła.
– Ale nikt nie będzie chciał ze mną tańczyć, jak będę pięćdziesiąt razy deptać...
I stało się. Po raz kolejny mój but wylądował na jej stopie. Tym razem na tyle, że aż ściągnąłem jej obuwie. Nie wiem czy to, czy coś innego ją tak rozśmieszyło, ale zaśmiała się i przytuliła się do mnie w tańcu. Usłyszałem jak coś po cichu powiedziała, ale przez muzykę nie usłyszałem.


     Kiedy spojrzałem w niebo, zobaczyłem księżyc, ale pierwszy raz w moim życiu wyglądał jak dziś. Świecił tak mocno, że prawie oślepiał. Wszystko, mimo nocy, było dziś widoczne w jego blasku. A najbardziej rozświetlał jej piękne, brązowe oczy. Miałem wrażenie, że dziś świeci tylko dla nas.


     Muzyka w końcu ucichła. Nicolet zrobiła delikatny krok w tył, następnie gustownie i delikatnie dygnęła jak gdyby to był bal z dawnych czasów. Kiedy to do mnie dotarło, ona już się unosiła. Nie chciałem być gburem, nawet w takiej zabawie. Szybko zrobiłem niezgrabny ukłon w jej stronę, ale mocne szarpnięcie przypomniało o ranach sprawiających mi dalej ból. Poleciałem prosto na nią. Na szczęście nie przewróciłem jej, wpadliśmy sobie w objęcia, szybko odzyskując równowagę. Nie udało mi się niestety ukryć grymasu cierpienia.
– O Boże, Will! Nic ci nie jest? – rzekła szybko kiedy tylko odzyskaliśmy statyczność.
– Nie, nic mi nie jest. To nic takiego, nic mi się nie stało. – Starałem się ją przekonać, mimo bólu, który jeszcze nie ustał.
– Przecież widzę! – prawie na mnie krzyknęła –to twoje rany, prawda? Co ci strzeliło do głowy, żeby tak się nadwyrężać! Wiesz jak to się może skończyć? To moja wina, nie powinnam cię namawiać na tańce, przecież ty powinieneś dalej odpoczywać, nie przeciążać się. – Dokończyła ze zmartwioną i zatroskaną miną.
– Proszę cię, już nawet tak nie mów, to nie jest twoja wina. Nic mi się nie stało, lekko mnie zakuło, to wszystko. Naprawdę nic takiego. – Próbowałem ją przekonać. Głupio mi było, że przez moją lekkomyślność ona czuje się winna. To przecież nie jej błąd.
– Ale...
– Ale już nie mówimy o tym, nic mi nie jest. – Zakończyłem dyskusję stanowczo. Widać było, że się zdziwiła moją reakcją. – Przepraszam, nie chciałem by to zabrzmiało w ten sposób – odparłem szybko na widok jej zaskoczonego wyrazu twarzy.
– Może trochę przesadzam, jeśli naprawdę nic ci nie jest. – Zamyśliła się nad tym.
W koło było coraz mniej ludzi, zabawa się kończyła, gdzieniegdzie zaczęto gasić światła, zamykać stoiska. Jak ten czas szybko leci. Sam nie wiem czego to sprawka. Dobrej zabawy? A może towarzystwa?
– Chyba pora wracać – powiedziałem, zauważywszy małe zamieszanie.
– Tak, to dobry pomysł – spojrzała na mój zegarek – naprawdę już późno, a jutro idę do pracy. – Powiedziała to tak jak gdyby jej entuzjazm tańcem i całym festynem ustał, jakby coś ją wybudziło ze snu. Zasmuciło mnie to. Tylko... Dlaczego? Przecież znam ją krótko. A czuję, jakby zależało mi, by była szczęśliwa. A tak bardzo nie chciałem psuć jej tak dobrego humoru. Jaki głupi byłem tak się, wydurniając z tym ukłonem. Ale... Ale dlaczego ja się tym martwię? Nigdy się nie przejmowałem niczyim nastrojem, ani tym, czy kogoś obraziłem albo zasmuciłem. A teraz nagle bardzo mi na tym zależy, by ona miała jak najlepszy nastrój i jestem zły sam na siebie, że go jej zabrałem.


     Podeszliśmy do drzewa, gdzie leżały nasze rzeczy. Zabraliśmy je i udaliśmy się w milczeniu do samochodu. Mojej ślicznej Beemy. Może i nie był to demon prędkości, może nie było to auto najpiękniejsze, za którym wszyscy się oglądają. Ale dla mnie było czymś więcej niż tylko pojazdem. Ten samochód był moim przyjacielem. Pozwalał na chwile zapomnienia podczas przejażdżki, podczas mycia, sprzątania, dbania o niego. Ale w tej chwili to nie miało znaczenia. Kiedy już wsiedliśmy i zmierzaliśmy w drogę powrotną, nic z tego nie miało dla mnie większego znaczenia.


     Kiedy dojeżdżaliśmy pod wskazany adres było już trochę inaczej. W radiu leciały wesołe piosenki, na naszych twarzach znowu zaczęły się pojawić uniesione kąciki ust, żartowaliśmy sobie. Jej uśmiech wydawał mi się naprawdę piękny, mimo że mogłem podczas jazdy tylko na niego zerkać. Niestety podróż dobiegała końca. Podjechałem pod budynek, zatrzymałem się, zgasiłem auto, zaciągnałem ręczny, wciskając przycisk tak, aby ani jednego ząbka nie było słychać. Nie rozumiem ludzi, którzy nie potrafią tego zrobić i tylko szarpią tą dźwignią tak, że każdy ząbek aż krzyczy z cierpienia – to wręcz sprawia ból dla uszu. W miarę szybkim ruchem, ale tak, by nic mi się znowu nie stało, wysiadłem, okrążyłem auto od przodu, podtruchtałem do drzwi pasażera i otworzyłem jej drzwi. Na jej twarzy pojawiło się zdziwienie tym, co zrobiłem i szybkie „dziękuję” powiedziane z równym zdziwieniem.
– Pozwól, że odprowadzę cię do drzwi. – Zaproponowałem z uśmiechem wywołane wcześniejszym zaskoczeniem.
– To będzie dla mnie przyjemność panie dżentelmenie – odpowiedziała słowami i uśmiechem, po czym znowu wykonała to samo dygnięcię pełne gracji jak poprzednio. Tym razem szybko zmieniła minę i dodała – tylko ty już nie dołączaj do ułonu!
Kiedy w końcu podeszliśmy pod drzwi, ona obróciła się w moją stronę, opierając się o nie. Ja stanąłem dosyć blisko niej. Wewnętrznie ciągle czułem to samo, co podczas wspólnego tańca. Było mi jakoś tak dobrze, wspaniale, ale inaczej niż dotychczas.
– To chyba koniec na dziś? – zapytała.
– Chyba tak, mam jeszcze kawałek drogi przed sobą, a ty masz jutro pracę. Dlatego czas wracać.
– Dziękuję ci bardzo za dzisiaj. To był naprawdę wspaniały dzień. Dawno się tak nie bawiłam, napewno nie w taki sposób. Jesteś naprawdę miłym facetem. – powiedziała, lekko się czerwieniąc. A co jeśli ona czuje to samo dziwne coś co ja czuję? Nie, nie ma co się nad tym zastanawiać, to bez sensu. Niczego takiego nie czuję, to tylko mój wymysł. Ale... Ale jednak coś mnie ciągnie ku niej, mimo że tak krótko się znamy.
– To nic takiego – zmierzwiłem włosy, skierowawszy na chwilę wzrok w inne miejsce niż na Nicolet, po chwili do niej wracając. – Ja dziękuję, że mnie wyciągnełaś na ten festyn. Nigdy nie miałem okazji spędzić czas w inny sposób niż kręcąc się z kumplami czy z Adamem, chodzić na piwo czy się wygłupiać. To by dla mnie naprawdę coś! – Wymsknęło mi się ze zbyt dużym entuzjazmem. – Znaczy, coś innego, nowe doświadczenie. Dzięki tobie bardzo pozytywne. Ale z naszej dwójki to ty jesteś tą fajną. Naprawdę ładną i fajną kobietą. – Powiedziałem zanim pomyślałem. Poczułem ciepło na policzkach.
– Naprawdę uważasz mnie za ładną? – Zapytała nieśmiało, zarazem zdecydowanie, z błyskiem w oku. Już nie stała oparta tak pewnie jak wcześniej. Jej twarz stała się jeszcze bardziej różowa. A mnie pchała ku niej nieznana mi siła.
– Naprawdę. Jesteś jak anioł, który nie dość, że uratował mi życie to jeszcze mi je uprzyjemnia.
– Och, przesadzasz, naprawdę. Przecież nic takiego nie zrobiłam, tylko pomagałam lekarzom, a to mój obowiązek. Ja tylko... – I w tym momencie poczułem , że musze być bliżej niej. Ona chyba też to odczuła, bo zaczęła się zbliżać do mnie. Nasze twarze przysuwały się niebezpiecznie. Co z tego wyniknie? Co teraz się stanie? Czy ona chce mnie pocałować? Czy ja chcę? Milion pytań pojawiało się mojej głowie. Nasze twarze, nasze usta były coraz biżej siebie, patrzałem głęboko w jej oczy. Kiedy bliśmy naprawdę blisko siebie, ona się nagle rozbudziła, zmieniła kurs swojej głowy i mnie po prostu przytuliła. Zrobiło mi się strasznie głupio. A co jeżeli to, że chciała mnie pocałować, tylko mi się wydawało?! Co jeżeli ona w cale nie chciała tego zrobić?
– Chyba już czas na mnie – odparła lekko zmieszana... i zażenowana?
– Tak... Czas na mnie... Ja.... Dobranoc – westchnąłem ciężko.
Zanim jeszcze weszła do środka, ja już byłem przy aucie. Było mi tak niesamowicie głupio. Kiedy tylko zamknąłem drzwi od auta, przekręciłem kluczyk, zapiąłem pasy. Zmodyfikowany wydech – ale nie za pomocą dziury w tłumiku, czy taniego zestawu – zamruczał po cichu. Ale nie to było dla mnie teraz ważne, nie zwracałem na to uwagi. Ledwo wyjechałem na ulicę, wyciągnąłem telefon, wybierając numer.
– Adam? Musimy się spotkać. Zaraz po ciebie będę.




____________________________________________

     Witam wszystkich, którzy przetrwali czytanie moich wypocin aż do tego momentu. Mam nadzieję, iż nie było to katorgą, a może komuś się nawet spodobało. Jest to mój pierwszy tekst tego typu, nigdy wcześniej nie pisałem niczego podobnego. Jedynie dłuższe prace na polski, ale kiedy to było... :P Być może kiedyś jeszcze będziecie mieli okazję poczytać co tam moja głowa wymyśliła. Chyba, że stwierdzicie, że nie chcecie. W tedy dajcie znać a coś wymyślimy. Czekam na wasze zdanie :)