niedziela, 13 listopada 2016

Rozdział 9

~Nicolet~

     Jako mała dziewczynka, oglądając filmy czy seriale, nie raz miałam swoich ukochanych bohaterów. Nazwać to można było miłością platoniczną, bo oni nigdy nie mieli się dowiedzieć o moim istnieniu. Czy to nie dziwne, że przeważnie dziewczynki zakochują się szybciej niż chłopcy? Oni raczej nie przeżywają takich rozterek, w porównaniu do płci przeciwnej. A może się mylę? Dzieci za to kochają najczystszą miłością, bez powodu i strachu – nie tylko te postacie bajkowe „na swój sposób”, ale rodzinę. Jedyną w życiu, niezmienną rodzinę. 

     Uważnie słuchałam Williama Browna w sobotnie południe u niego w domu, o jego życiu. Powiedział mi zaskakująco sporo informacji. Jego ojciec był alkoholikiem i bił matkę. Ta cierpiała na chorobę nowotworową, przez którą, między innymi, zmarła. Ojciec zrozumiał swój błąd po śmierci żony i chciał pojednać się z synem, lecz Will nie miał zamiaru wyciągać ręki na zgodę. Podejrzewam, że jego także potrafił uderzyć bądź kopnąć, ale nie zmierzałam pytać. Bynajmniej nie teraz.
     Naprawdę miał, aż tak ciężko? Nigdy nie przypuszczałam, że tak niepozornie wyglądający mężczyzna musiał znieść tak wiele w dość krótkim żywocie swoim. Możliwe, że wszystkie blizny na jego ciele wcale nie były od wypadku, ani pracy w warsztacie...
     Siedziałam w kuchni na przeciwko Willa. Oparłam się o oparcie krzesła.
– To – pokiwałam głową, układając w głowie odpowiednie słowa – jest naprawdę...
– Nie musisz odpowiadać – przerwał mi William. – Nie chcę współczucia ani rozmowy na ten temat. Było, minęło. Adam jest dla mnie jak brat, a jego rodzina traktuje mnie jak syna. To mi naprawdę wystarcza za to, co miałem. – Podniósł do ust czarny kubek z pszczółką mającą figlarną minę. Podmuchał, aby ochłodzić zawartość naczynia. Do moich nozdrzy dotarł zapach świeżo mielonej kawy z dodatkiem mleka. Spojrzałam na swój kubek – biały w kolorowe kwiatuszki z tą samą zawartością, ale mocniejszą i bez dodatków. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Panowała cisza. Dla innych byłaby niezręczna, ale dla mnie taka nie jest. Możemy przez moment spojrzeć na siebie, zauważając szczegóły naszej postawy, posłuchać swoich oddechów. Will opierał się o blat, sącząc zawartość z kubka. Delikatnie poruszał prawą nogą, co świadczyło albo o zdenerwowaniu, albo o intensywnym myśleniu. Może moja obecność go stresuje?  Przyglądałam się chłopakowi – miał niezauważalnie przetłuszczone na czubku głowy włosy, zamyślone spojrzenie i luźne ubranie składające się z szarych dresów i spranego, czarnego podkoszulka z logo „The rolling stones” – do póki psy na dworze z sąsiednich bloków nie zaczęły szczekać, wyrywając nas z zadumy oraz chwili skupienia.
– Robisz coś dzisiaj? – nagle zapytałam, nie patrząc Williamowi w oczy. Stukałam palcami o kubek.
– Nic nie planowałem, wiesz, rehabilitacja poszpitalna – zaśmiał się.
– A miałbyś ochotę pójść ze mną na festyn? Z okazji mikołajek dzisiaj w parku w Richmond go robią i może być coś ciekawego – uniosłam wzrok i kącik ust. – Oczywiście dzisiaj odpuszczę ci mój prezent, o którym zapomniałeś tydzień temu. – Wyraźnie było widać, że zbiłam go z tropu. Zmarszczył brwi oraz skupił wzrok na mnie.
– O czym ty mówisz? – Zauważywszy mój chytry uśmiech, zrozumiał, co mam na myśli. Przecząco kiwał głową, unosząc ręce w geście wycofującym się. – O nie... Nie, nie i nie. Nigdzie nie pójdę.
– A właśnie, że tak – wstałam.
– Nie ma mowy – założył ręce na piersi, chytrze się śmiejąc. – Bo co mi zrobisz? Jesteś malutka w porównaniu do mnie.
     Otworzyłam szeroko usta w niedowierzaniu.
– Malutka? Ja ci dam malutką! – podeszłam do niego i zaczęłam łaskotać po bokach. Trafiłam! Okazało się, że ma mocne gilgotki, co bardzo jest mi na rękę. Dalej łaskocząc, powiedziałam: – Pójdziesz i mnie nie denerwuj, bo poczujesz moją złość!
     Chłopak głośno rechotał, aż zacisnął splecione ręce na piersi, pochylił się i zaczął mówić: – Au, au, au... – miał bardzo skwaszoną minę. Przestraszona od razu przestałam gilgotać. Położyłam dłoń na jego plecach. Zmartwiona zapytałam: – Wszystko w porządku? – A on w mgnieniu oka dosięgnął moich boków i zaczął łaskotać, wkładając w to więcej siły oraz energii niż ja. Mimowolnie znalazłam się na jego miejscu opierając się o blat. Ze śmiechu nie mogłam już oddychać.
– Will... – sapnęłam, podczas śmiania się. Gdy powoli odstępował od łaskotania, otworzyłam oczy. Nasze spojrzenia napotkały na siebie. Poczułam moje przyśpieszone bicie serca uwięzione w gardle. Rumieńce wpełzły na moje policzki. Zorientowałam się, że chłopak trzyma dłonie na moich ramionach. 
     Jednak w tym momencie zadzwonił telefon.
     Westchnęłam, bo to okazał się m ó j telefon.
– Przepraszam... – mruknęłam pod nosem. Wyjęłam z beżowej torebki przewieszonej przez oparcie krzesła komórkę. Spojrzałam na wyświetlacz. Julie. Przez moment patrzyłam się na wibrujący aparat. Uniosłam wzrok. Napotkałam skrępowane spojrzenie Williama, który uniósł rękę do swych włosów. – To moja siostra... i...
– No odbierz, bo zaraz się rozłączy – odpowiedział ze spokojem w głosie. Pojawiła się u niego chrypka, którą już zdążył odchrząknąć. Jak nakazał, tak uczyniłam.

     Byliśmy w drodze do Richmond autem Williama – srebrnym BMW 316 z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku. Gdy pokazał mi kluczyki przed wyjściem z domu, byłam zaskoczona. Nie przyszło mi do głowy, że może mieć auto (co raczej jest bardzo prawdopodobne, gdy się jest mechanikiem). Czułam się odrobinę nieswojo, siedząc w jego aucie. Nie wiem dlaczego, lecz z dzieciństwa pozostało mi uczucie niepokoju przed jazdą owymi pojazdami. Dlatego sama nie zdawałam na prawo jazdy, które w tych czasach robią wszyscy.
– I jak ci się podoba? Uprzedzam, że jestem świetnym kierowcą! – zagabywał mnie podczas jazdy, spoglądając w moją stronę od czasu do czasu. Miałam wrażenie, że bardzo zależy mu na mojej opinii.
– W to nie wątpię. Tak jak w to, że jesteś najskromniejszą osobą jaką znam. – Kątem oka zerknęłam na jego reakcję. A on odparł, uznając to za komplement: – A dziękuję, dziękuję. – Miałam wrażenie, że chciał coś dodać, ale jednak się powstrzymał.
– To może powiesz mi, co chciała twoja siostra?
– Jak to siostry. Dzwonią na pogaduszki – oznajmiłam nie do końca szczerze. I to w nieodpowiednich momentach, pomyślałam.
Widzę, że nie masz ochoty rozmawiać na ten temat? – spojrzał na mnie, gdy staliśmy na światłach. Jego szczery uśmiech powodował motyle w brzuchu. I to wcześniej nieoczekiwane zbliżenie.
– Julie mieszka z rodzicami. Chciała bym przyjechała, bo od paru dni kłócą się bez przerwy. – Opuściwszy wzrok, zaczęłam bawić się suwakiem od torebki. William wyczuł ciężki temat dla mnie, więc odpuścił dalszych pytań. Zauważyłam jego kiwnięcie głową na znak zrozumienia i jechaliśmy dalej drogą z niekończącym się sznurem wysokich domów szeregowych wybudowany na typowy styl angielski, czyli postmodernistyczny.

     Richmond Park to sporawych rozmiarów zielony teren, w którym bardzo miło spędza się czas. Od parkingu jest to kawałek drogi, jednak już z daleka było słychać muzykę oraz widać zawieszone, zimowe ozdoby. Nie było śniegu, ani tym bardziej deszczu. Także niektórzy mogliby pomylić ten okres z jesienią.
– No, no. Zapowiada się niezła impreza. – Zamknął auto i ruszyliśmy w kierunku wołającej nas muzyki.

     Tego co tam zobaczyliśmy się nie spodziewaliśmy. Wszyscy uczestnicy festiwalu byli ubrani w czerwono-białe stroje i czapeczki mikołajowe. My, niestety, byliśmy niedopasowani do towarzystwa pod względem ubioru – William przebrał spodnie w jeansy i ubrał czarną koszulę, a ja mam na sobie marengowe cygaretki i do tego białą bluzkę w kolorową sowę. Kolejno rzuciły nam się w oczy ciekawe atrakcje – stół z różnorakimi potrawami oraz napojami, scena, na której znajdowała się nieznana mi grupa muzyczna i miejsce przeznaczone do tańczenia. Spotkaliśmy także stoiska sprzedające na cele charytatywne maskotki,  porcelanę, a także przedmioty codziennego użytku. Williama oczywiście zaintrygowały konkursy – jeden strzelecki, a drugi w rzucie. Strzelecki polegał na strzelaniu kolorowymi, plastikowymi kulkami w pokazujące się kaczki. Nie można było pomylić z wyskakującym mikołajem! A drugi polegał na rzucaniu podkowami, które musiały zostać na słupku, na które je rzucano. Oczywiście czym dalszy słupek, tym więcej punktów się zdobywało. Jeżeli podkowa nie zatrzymała się na żadnym słupku, dostawało się ujemne punkty. Wzięliśmy udział w dwóch konkursach. Najpierw postanowiliśmy zagrać w rzucaniu podkowami. Nie trudno się domyśleć, że Will wygrał. A to tylko dlatego, że ma więcej siły! Ja trafiałam tylko w dwa przednie słupki, a on bez problemu dawał radę rzucać, aż do czwartego... Jednak za wygraną odebrał dla mnie sporych rozmiarów misia. Szczerzyłam się głupio, gdy dostałam śnieżnego niedźwiadka. Za to mnie udało się wygrać w strzelaniu! Nigdy nie trzymałam broni w ręce, nawet takiej zabawkowej jak ta. Tym razem postanowiłam wziąć coś dla Williama. Wybrałam... zestaw małego mechanika. W małej walizeczce znalazły się tam dziecięce narzędzia do naprawy różnych urządzeń domowych oraz samochodowych. Zaśmiał się, gdy to zobaczył mnie ze szczerym uśmiechem niosącą walizeczkę.
– Tak, to na pewno mi się przyda, Nikki. – Odebrał ode mnie prezent i zajrzał do środka. Wyjął jeden z plastikowych kluczy. – Może tym przykręcę moje koło? Tak, to będzie świetny pomysł. Na pewno wtedy będziesz ze mną jechała.
– Z pewnością. Dobry mechanik wszystkiemu da radę. Nawet plastikowym kluczem do kół.
     Resztę dnia, aż do wieczora spędziliśmy na festynie. Jedząc, bawiąc się, tańcząc... nie wiem czy kiedykolwiek miałam tak cudownego partnera w tańczeniu. Oczywiście nie licząc podeptanych butów. To dlatego tak długo musiałam go prosić, aby chciał wejść na parkiet.
– Wybacz, że po raz kolejny będziesz miała pamiątkę bolących stóp po mnie. Nigdy nie byłem w tym dobry. – Widać, że poczuł się głupio. Mocno obejmował mnie w talii. Księżyc już od dłużej chwili świecił nad nami, a blasku dodawały mu żółte lampki wiszące na słupach ozdobione różnokolorowymi girlandami.
– Nie martw się. Jak tylko poćwiczysz, to będziesz wiedział jak stawiać kroki. – obdarzyłam go ciepłym wzrokiem.
– Ale nikt nie będzie chciał ze mną tańczyć, jak będę pięćdziesiąt razy deptać... – nawet nie dokończył zdania, jak znowu stanął na moim bucie. Musiałam pomóc sobie, aby wsunąć tenisówkę z powrotem na nogę – po nogach.
     Zaśmiałam się i przytuliłam się w tańcu do jego torsu, mówiąc: – Poświęcę się.

Dla ciebie.


____________________________________________

Niestety Melodia nie jest w stanie pisać dalszych rozdziałów. A Willem miał stać się SismO, który spróbowałby swoich sił w pisaniu. Jednak jeszcze nie wiadomo, co z tym będzie. Mam nadzieję, że za 3 tygodnie poznacie jego twórczość :) (bądź ewentualnie mi się uda go napisać w trybie ekspresowym. Za wszelkie opóźnienia z góry przepraszam). Trzymajcie kciuki!

Rozdział nie był jeszcze poprawiany. W wolnej chwili to zrobię. Za wszelkie błędy proszę o wybaczenie.

Pozdrawiam.