niedziela, 14 sierpnia 2016

Rozdział 5

~ Nicolet ~

                Czy można poczuć przywiązanie do mężczyzny, którego nie znasz? Mężczyzny, z którym zamieniłaś jedynie parę zdań? Mężczyzny, którym się wyłącznie opiekujesz? W tym momencie chciałabym znać odpowiedź na te pytania.
                Z bólem serca i ze wstydem przyznam – nigdy w życiu się nie zakochałam. Miałam swoje szkolne miłości, ale trwały bardzo krótko – takie chwilowe zauroczenia. Nic mnie więcej nie łączyło z żadną sympatią. Najważniejszy był mój cel życiowy, czyli pielęgniarstwo, a to wymagało nauki i poświęcenia wolnego czasu. Nasuwa się pytanie, czy wychodziłam z domu? Tak, wychodziłam, ale nie zbyt często. Miałam wiernych przyjaciół, którzy dbali o moje życie towarzyskie. Nie pozwalali mi siedzieć w domu w niektóre weekendy. Zabierali na dyskoteki, domówki. W takim towarzystwie nie czułam się do końca dobrze, ale nigdy nie było najgorzej, nie licząc facetów klejących się po paru głębszych. Szkoda tylko, że przyjaciele wyjechali. Rosie do Stanów Zjednoczonych, a Cameron do Indii.

                William Brown otworzył oczy. Jego wzrok, choć nie do końca obecny, skierował na mnie. Uśmiechnął się łagodnie i powiedział coś nie zbyt wyraźnego. Przybliżyłam swoją głowę o parę centymetrów do jego twarzy.
– Możesz powtórzyć, Will? – Patrzyłam w jego brązowe oczy.
– Jak masz na imię, Aniele? – dodał z nikłym uśmiechem na ustach.
– Anioł ze mnie żaden... ale mów mi Nicolet. - Zostałam w tej samej pozycji. Czułam jego ciepły oddech na swoim policzku. Chłopak chwilę przyglądał się mi, lecz nic nie mówił. Zmarszczyłam delikatnie brwi. – Will? Wszystko w porządku?
Bez namysłu, odpowiedział:
– Mam taką ochotę ciebie pocałować...
Dostałam wypieków na twarzy i zaczęłam się chichotać. Nie miałam pojęcia jak zareagować. Uniósłszy głowę, wstałam.
– Chyba mocno musiałeś odlecieć – oznajmiłam dość poważnym tonem, na tyle na ile było mnie stać. William westchnął, odwracając wzrok.
– Chyba tak.
Kątem oka zauważyłam jak dwóch pacjentów leży i się nam przygląda.
– Coś się stało, że tak się przyglądacie? – burknęłam dość cicho. Podeszłam do nich i sprawdziłam to, co miałam do sprawdzenia. Za nim wyszłam z pokoju, spojrzałam na pana Browna. Posłałam niewidoczny dla niego uśmiech, gdyż nie patrzył na mnie, i wyszłam. 

Popołudnie spędzałam wykonując papierkową robotę. Szło mi to dość sprawnie. Żadnej myśli nie udało się mnie rozproszyć. W między czasie zdążyłam sobie przypomnieć, co mam do wykonania na najbliższy czas. Obchód, rozmowa z pacjentami, wypicie trzeciej kawy, zadzwonić do siostry, pójść jutro do szkoły, aby dowiedzieć się o kolejnych końcowych testach...
W rozmyślaniach zdążył przerwać mi damski głos.
– Nicki? – zapytała niska, krępa o ciemnoblond włosach dziewczyna.
– Hm? – uniosłam wzrok z delikatnym uśmiechem. Widziałam na jej twarzy zakłopotanie. 
– Jeden z twoich podopiecznych z dwieście-sześć prosi o ciebie. Uznał, że czuje się gorzej i... –Dziewczyna nie zdążyła dokończyć. Zerwałam się z miejsca, mówiąc „już idę” na odchodne i truchtem dotarłam do pokoju, w którym mnie oczekiwano. Zdziwiłam się – dlaczego nie woła lekarza, tylko mnie? Zastanawiałam się, czy to nie brązowooki mężczyzna. Miałam nadzieję, że nie. 

Bez pukania uchyliłam drzwi. Mój wzrok zdążył spojrzeć na dwóch pacjentów co leżą obok siebie –ale oni czuli się dobrze, nie licząc ran, które im pozostały, pogrywając w karty. Spojrzałam na ostatniego...
– William... – oznajmiłam z pretensją, zakładając ręce na piersi. Chłopak dalej leżał, ale był trochę uśmiechnięty. Wydawał mi się nie do końca naturalny. Przyłożył rękę zamkniętą w pięść do ust i kaszlał. Podeszłam szybko do niego.
– Co się dzieje, panie Willu? – Zmarszczyłam brwi odruchowo dotykając jego czoła.
– Chyba mam gorączkę. Może to przeziębienie? – Udawał ochrypnięty głos. Westchnęłam.
– Przestań sobie żartować – powiedziałam poważnym tonem.
– Może zmierzysz mi gorączkę? – Patrzył na mnie wyczekująco. Odczekałam chwilę.
– Naprawdę źle się czujesz, czy tylko chciałeś, bym przyszła? – powiedziałam łagodnie. Ściągnął wzrok ze mnie i zrobił minimalny grymas. Nic nie powiedział. Schyliłam się trochę do niego i szepnęłam na ucho. – Nie rób tak więcej. – Chłopak zerknął na mnie.
– Dobrze.
– Muszę wrócić do pracy. Później przyjdę na obchód z lekarzem. – Uśmiechnęłam się.

Wróciłam na swoje stanowisko, rozmyślając o zaistniałej sytuacji. Ciągle coś dręczyło moje myśli, ale nie mogłam zrozumieć co. Myślałam o Willu. Tak, w tym momencie nie mogłam się skupić.
Po nie długim czasie, ta sama krępa, blond dziewczyna przyszła.
– Nicki? – zapytała.
– Znowu pacjent z dwieście-sześć? – spojrzałam na dziewczynę, przerywając pisanie.
– Ordynator prosi ciebie o pomoc. Stan pacjenta się pogorszył i... – znów nie pozwoliłam jej dokończyć.  Domyśliłam się o kogo chodzi. Ruszyłam w kierunku danych drzwi. Wparowałam do pokoju.
– Co się stało? – oznajmiłam na wstępie. Mocno się zdziwiłam, gdy nikt mi nie odpowiedział. Adam leżał spokojnie przyczepiony do respiratora. Słychać było wolne bicie jego serca. Nie o niego chodziło? Więc o... Dlatego mnie zawołano! Mój podopieczny. Boże, żeby nie...
– Co jest? – zapytałam donośnie, wchodząc do pokoju dwieście-sześć.  Usłyszałam ich już wcześniej. Drzwi były otwarte. Zobaczyłam Ordynatora z jedną pielęgniarką. Słyszałam spazmatyczny oddech i  ujrzałam konwulsję ciała. Ciężko było go przytrzymać. 
– Stan pana Willa się pogorszył. Jak mogłaś nic nie zauważyć by było gorzej?  Chodź tu! – Pierwszy raz w życiu stałam jak kołek. Dopiero, gdy lekarz krzyknął, ruszyłam się. Złapałam za jego ręce. Pomogłam go obrócić na bok. Trzeba przeczekać atak – nic więcej nie można zrobić. To, co nie dawało mi spokoju... jego mimika twarzy, szaroziemista skóra, a teraz padaczka. Dalsze objawy zatrucia dwutlenkiem węgla. Boję się, że przez moje zagapienie będzie ciężko go uratować. Zobaczyłam jak z jego ust leci krew. Moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Wielka gula podeszła mi do gardła. Naprawdę się boję...

Po dwóch minutach atak minął. Jak najszybciej podaliśmy mu odpowiednie leki. Na dwutlenek węgla w organizmie, jak i leki przeciwpadaczkowe. Will był nieprzytomny. Lekarz szybko sprawdził, dlaczego pojawił się krwotok z jamy ustnej. Było wiadomo, iż przygryzł sobie język. Siedziałam przy nim. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. Serce powoli się uspokajało od strachu, ale jednak świadomość, że dalej mogą dziać się złe rzeczy, nie dawała mi spokoju. Co jeżeli stany padaczkowe zostaną? Musimy doprowadzić go do porządku. Tak jak wszystkich.

Z niepokojem poszłam dokończyć moją pracę. Gdy skończyłam jak najszybciej – wróciłam do danego pokoju. W między czasie rozmawiałam z Ordynatorem. Dowiedziałam się paru faktów. Will musi je usłyszeć jak najszybciej.

Sprawdziłam jego stan. Jak na razie stabilny. Po tym wszystkim można spodziewać się prawie wszystkiego. Moich dwóch podopiecznych bardzo się przejęło tym, co zaszło.
– Będzie żył? – zapytał jeden wysoki i bardzo chudy.
– Mamy nadzieję – westchnęłam. Sprawdzałam rany chudego. – Wszystko idzie ku dobremu. – Uśmiechnęłam się ze smutkiem. Podeszłam do chłopaka mającego ciemniejszą karnację i blond włosy. Przynajmniej ich resztę. Tutaj rany trochę się zapaskudziły. – Pozwolisz, że przemyję chłodną wodą. – Tak jak powiedziałam, tak zrobiłam. Ciągle zerkałam na Willa, pilnując jego EKG i tego, jak wygląda, i czy się nie obudził.

Nie wiedziałam już, co mam myśleć. Dlaczego to bywa takie trudne? Co spowodowało, że nie zauważyłam tak ważnych objawów? Może wcale nie żartował z tym, że się źle czuje. Może nie chciał się przyznać? Ale byłam głupia! Jak mogłam na to sobie pozwolić. Bo raz powiedział mi coś miłego? Przeze mnie mógł umrzeć...

- Julie? Hej, słońce. Jak tam u ciebie? To się cieszę! U mnie? No... właśnie. Miałabym do ciebie prośbę. Mogłabyś dzisiaj zajrzeć do Misy? Zapewne wrócę późno, trochę przedłuży mi się w pracy. Tak, mały wypadek. Tak, wiem, Julie. Obiecałam. Spotkamy się jutro, dobrze? Ach, zapomniałam... To jeszcze się umówimy. Wybacz mi. I proszę, zobacz do niej. Nie chcę by była sama. Dziękuję. Dobranoc. – Rozłączywszy rozmowę, westchnęłam. Schowałam telefon do kieszeni. Pierwszy raz w życiu, w większym stopniu, skłamałam. A może to małe, niewinne kłamstewko? Siostra mi wybaczy. Jak z nią porozmawiam, to zrozumie. Ruszyłam ku drzwiom. Nie chciałam nikogo obudzić. Było już dość późno, bo dochodziła godzina zero. 
Pierw postanowiłam, że zajrzę do Adama. Jutro czekał go ciężki dzień. Miejmy nadzieję, że to pomoże. Wszystko u niego było dobrze. Will powinien być zadowolony. Ale nie zapomnijmy – to moja praca. U mnie to normalne. Tak, jak najbardziej normalne.
Spoglądając na parametry Adama, usłyszałam pewien hałas. Zmarszczyłam brwi. Kroki się prędko zbliżyły, a kolejno zniknęły, posuwając dalej. Jeden ważny dźwięk, który ponownie przyśpieszył me bicie serca. To nie mogła być prawda. Rzuciłam to, co miałam w rękach. Pobiegłam do tak bardzo znanej mi sali. To, co rzuciło mi się, tak samo jak poprzednio, w oczy, to widok lekarza prowadzącego wieczorne dyżury razem z  krępą, ciemnoblond pielęgniarką. 
– Defibrylator, szybko! – krzyknął.
Nie, nie, nie, nie. Nie wierzyłam w to, co się działo. Stało się. Na monitorze pokazujące pracę serca zobaczyłam kreskę. Prostą kreskę wskazującą na zatrzymanie akcji serca. On umarł.
Moje serce biło jak oszalałe. Nie można było do tego doprowadzić.
– Pośpieszcie się! Jezu, on umiera! – krzyknęłam, widząc jak mają problem z podłączeniem urządzenia. – Matko! – podeszłam szybkim krokiem, pomagając im. Podał mi moc z jaką mam ustawić urządzenie. Zrobiłam to w mgnieniu oka.
Wszystko działo się w jak zwolnionym tempie.
Widziałam mężczyznę o zamkniętych oczach, ranach na ciele. Nie wiedziałam czy oczy płatają mi figle, ale widziałam jak jego cera staje się coraz bledsza. Umierał na moich oczach. Jego dusza powoli się ulatniała. Widziałam jak lekarz próbuje przywrócić mu je z powrotem.
Pierwszy elektrowstrząs.
Dalej żadnej reakcji. Słyszałam pisk maszyny EKG. Nic innego. Widziałam mężczyznę w moich myślach z uśmiechem. Nie można pozwolić mu umrzeć.
Drugi elektrowstrząs.
– Will. Obudź się. Proszę. Nie żartuj sobie! – myślałam.
Trzeci elektrowstrząs...
Lekarz zabrał urządzenie od pacjenta. Westchnął. Spojrzał na mnie, a ja na niego. W jego oczach zobaczyłam słowa, które po chwili wypowiedział. Nie chciałam ich usłyszeć.
– Nic już nie można zrobić.
– Próbuj jeszcze raz!
– Nie mogę. Nie można więcej niż..
– Spróbuj.
– Nicki, słyszysz? On się nie obudzi... ej! – Nie zorientował się kiedy defibrylator przyłożyłam ponownie do ciała Willa.
Czwarty elektrowstrząs...
Nic.
– Daj to, spalisz go!
– I tak mu to nie zaszkodzi skoro nie żyje! - odgryzłam się, próbując ten jeden i ostatni raz...
Piąty elektrowstrząs....

Pik. Pik. Pik.
Jest. Jest. Jest. Serce żyje. Udało się!
Minęła chwilę za nim usłyszałam głosy wokół mnie.
– Nicolet, spójrz na mnie. – Zrobiłam posłusznie to, co powiedział do mnie męski głos, nie wiedząc nawet czyj. Pochodził od lekarza. Podał mi chusteczkę. – Wytrzyj się. Masz mokre policzki. – Odruchowo ich dotknęłam. Nie wiem jak, ale... poleciały mi łzy. Płakałam?
– Dziękuję – oznajmiłam spokojnym głosem. – Pozwolisz, że jeszcze zostanę? – Spojrzałam wyczekująco na lekarza. Po chwili zastanowienia kiwnął głową z niezbyt zadowoloną miną. Był zły, że nie posłuchałam jego rozkazu.
– Zostań. Zaraz przyjdę. Trzeba szybko podjąć jakąś decyzję. – Zamaszystym ruchem ruszył w kierunku drzwi. Wiem, że za chwile przyjdzie. Spojrzałam na Willa.
– William... – szepnęłam.
Usiadłam z braku sił na krześle obok niego. Jego serce zaczęło bić – to jest najważniejsze. A reszta teraz nie ma najmniejszego znaczenia.


***

     Niektóre objawy są nie do końca faktyczne. Za to proszę mi wybaczyć. Przede wszystkim dodałam je z powodu dłuugich miesięcznych próśb Melodii ;*.
     Proszę się nie dziwić, że w komentarzach wyłącznie ja odpisuję. Mamy parę rozdziałów napisanych do przodu i publikuję je za Melodię, bo ona niestety nie jest w stanie dalej pisać. Jednak, mam nadzieję, że SismO postanowi godnie zastąpić Melodię. Jego pisaninę poznacie dopiero około listopada.
Pozdrawiam :)