niedziela, 12 czerwca 2016

Rozdział 2


        - William -

                        Otarłem mokre czoło wierzchem przedramienia, bo dłoń miałem całą w smarze. Odrzuciłem klucz na ziemię i usłyszałem głośny brzdęk. Westchnąłem z zadowoleniem i zatrzasnąłem klapę czarnego BMW X6. No! Teraz silnik powinien działać bez zarzutu. Podniosłem z posadzki jakąś brudną szmatę i zacząłem bezmyślnie wycierać nią ręce, wiedząc, że i tak muszę wyszorować je pod bieżącą wodą.

                            Powoli zapadał zmierzch, mimo że było dopiero po osiemnastej. Ale czegóż można wymagać od późnej jesieni? Ziewnąłem. Miałem wielką ochotę iść do domu, ale trzeba było jeszcze obejrzeć klocki w tym starym volvo. A poza tym... W domu nie było do kogo ust otworzyć. Mieszkałem sam odkąd skończyłem dwadzieścia jeden lat, czyli teraz szedł już piąty rok. Oj, zleciało. Jak z bicza strzelił. Teraz kilkadziesiąt lat oddania się uwielbianej pracy w warsztacie i trumna. Och, Will, pogratulować twojego optymizmu. Pokręciłem głową nad własną głupotą i odłożywszy szmatę, zamierzałem iść na drugi koniec warsztatu w celu bliższego zapoznania się z żółtym volvo. Moje plany pokrzyżował swąd dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia, gdzie mieściły się butle z benzyną.

                                  Ze zdziwieniem poszedłem w tamtym kierunku, a po przejściu kilku kroków stwierdziłem, że spod drzwi wydobywają się kłęby dymu. O cholera. W dwóch susach znalazłem się koło klamki i szybkim ruchem ją nacisnąłem. Matko i córko! Ile dymu. Zakrztusiłem się nim, czując, że wdziera mi się do płuc. Załzawionymi oczami starałem się dopatrzeć, co było przyczyną ognia, który delektował się własnie podłogą, ale zauważyłem tylko, że z zadziwiającą szybkością zbliża się do benzyny. O zgrozo. Zdjęło mnie przerażenie. 

– Chłopaki, uciekajcie! Pali się !

                              W warsztacie uczyniło się nagle zamieszanie. Rozległy się niedowierzające i pytające głosy. Nie zastanawiając się dłużej, puściłem się biegiem w stronę drzwi. Zaraz wybuchnie. Nagle do pomieszczenia od drugiej strony wpadł Adam i krzyknął do mnie: 

–Will, co się dzieje?! 

Mój przyjaciel stal dosłownie kilka metrów od fajczącego się magazynu.

– Palancie, uciekaj! – zawoławszy, pobiegłem w jego kierunku. Chwyciłem go za rękę i pociągnąłem w stronę drzwi wejściowych. Młody chłopak chyba nie bardzo wiedział, co się dzieje, bo popatrzył na mnie zaszokowany, ale posłusznie popędził za mną. Niestety zdążyliśmy dobiec tylko do drzwi, a gdzie zdążyłem przepchnąć Adama przed siebie, tak że znalazł się w sąsiednim pomieszczeniu. Rozległ się przeraźliwie głośny huk. Poczułem piekące gorąco na plecach, a siła wybuchu odrzuciła mnie na ścianę. Zabolało. I to tak mocno, że przez chwilę nie wiedziałem, jak się nazywam.

                         Próbowałem się podnieść, ale przeraźliwy ból nie pozwalał mi myśleć racjonalnie i nie wpadłem na to, żeby spróbować się przeczołgać do sąsiedniego pomieszczenia, które jeszcze nie zajęło się ogniem. Jęknąłem cicho. Nie mogłem oddychać, bo dym powoli zaczynał mnie dusić. Krztusząc się i jęcząc, ponowiłem próbę wstania. Zakręciło mi się w głowie. Upadłem. Bolało. Przed moimi oczami powoli rozlała się ciemność.


***

                      – Stan ciężki, rozległe poparzenia drugiego stopnia, trudności z oddychaniem i zaburzenia rytmu pracy serca. Wieziemy do św. Rity. – Te słowa usłyszałem, kiedy na chwilę udało mi się wyrwać czarnym odmętom. Czułem, że jestem na czymś co porusza się w szybkim tempie, a obok mnie idzie dwoje ludzi. Nie czułem już takiego żaru, ale piekło mnie całe ciało. Głowa pękała mi z bólu, jakby ktoś rozpychał ją do środka. Miałem problem ze złapaniem głębszego wdechu. Miałem wrażenie, że ktoś zatyka mi usta i nos niewidzialną poduszką. Po chwili znów poczułem zalewającą mnie duszącą ciemność.

***

                         Przez moją podświadomość przebijały się stłumione odgłosy szybkich kroków. Próbowałem się skupić i ustalić gdzie jestem, ale brak tlenu skutecznie to utrudniał. Próbowałem zmusić moje płuca do głębszego wdechu, lecz nie dałem rady. Z każdym oddechem miałem coraz większy problem i wrażenie, że głowa rozpadnie mi się na dwie części. Po chwili poczułem, że ktoś delikatność dotyka mojego ciała i przyjemnie chłodzi piekące miejsca. Zmusiłem swoje powieki do uniesienia się.
W moje oczy uderzyło jasne światło lamp jarzeniowych. Zmarszczyłem brwi, żeby wyostrzyć widzenie, lecz nadal widziałem jakieś zamazane kształty. Przeniosłem wzrok na osobę stojącą obok mnie. Ujrzałem tylko jej niewyraźne kontury, ale stwierdziłem, płeć przeciwną, bo miała burzę loków na głowie i zarysowaną talię. To Ona delikatnie przemywała moje rany.


– Gdzie... Gdzie jestem? – zmusiłem swój język do poruszenia się, ale to co wyszło z moich ust było tylko słabym mruknięciem. Kobieta mnie jednak usłyszała, bo odpowiedziała łagodnym głosem:

– Cii. Leż spokojnie. Wszystko jest w porządku.

Nie miałem siły, ani możliwości jej się sprzeciwić. Spojrzałem tylko na jej twarz, starając się dostrzec więcej detali. Nic. Jedno wielkie mazidło. Nagle poczułem, ogarniającą mnie słabość i powiedziałem tylko:

– Nie... Nie mogę oddychać... Głowa mi pęka. 

A później poczułem, że spadam. 

*** 


                     Ach... Co za dziwne uczcie... Lecisz... Unosisz się... Nie czujesz nic. Żadnego bólu, pieczenia czy czegokolwiek innego. Czułem się tak cudownie. Tak lekko i swobodnie. Nie bałem się niczego. Chciałem zostać w tym miejscu na zawsze, choć nawet nie wiedziałem gdzie jestem. Powoli rozglądałem się dookoła siebie, żeby żaden szczegół mi nie umknął. Las. Łąka rozciągająca się za nim. Rzeka... Kwiaty... Drzewa.. Zwierzęta. Co za piękny widok. Patrzyłem na to wszystko, jakby z góry i już miałem dotknąć pierwszego czubka sosny, gdy nagle poczułem, że oddalam się od tego miejsca. Wszystko znów zniknęło w okropnej ciemności.

***

Pik. Pik. Pik.
                        Przez otaczającą mnie głuszę przedzierało się owe rytmiczne pikanie. Co to za cholerstwo? Dźwięk zaczynał irytować mnie coraz bardziej. 

Pik. Pik. Pik.

                         Powoli zmusiłem się do uchylenia powiek. Zobaczyłem, że w dziwnym pokoju panuje półmrok. Otworzyłem szerzej oczy. Przecież to sala szpitalna. Co ja tu u licha robię? Zmarszczyłem brwi, myśleć intensywnie i próbując sobie przypomnieć, jak tutaj trafiłem. Nic z tego. Biała plama w pamięci. Chciałem przekręcić głowę na drugą stronę, ale pół sekundy później wiedziałem, że raczej wolę tego nie robić. Wszystko mnie bolało. Dosłownie. Nawet prawy policzek niemiłosiernie piekł, choć nawet go nie dotknąłem. Nagle do pokoju weszła pewna osoba. Przeniosłem na nią wzrok pełen nieufności. O ZGROZO. Poczułem, że moje serce momentalnie przyspiesza. Potwierdziło to irytujące pikadełko z prawej strony. Ciemnowłosa dziewczyna uśmiechała się do mnie nieśmiało. Była śliczna... Jasna cera, piwne oczy, jedwabiste włosy. Anioł. To było moje pierwsze skojarzenie. 

– Jak się pan czuje? – zapytała dziewczyna dźwięcznym i cichym głosem. 

– Dobrze – odpowiedziałem. Wypadło to bardzo cicho i słabo. Szatynka podeszła do stojaka z kroplówką. Zaczęła poprawiać jakieś kabelki. Dopiero teraz dostrzegłem, że jestem podłączony do różnych przewodów i innych urządzeń.

– Co ja tu robię? – szepnąłem. 

– W twoim warsztacie wybuchł pożar. Byłeś w ciężkim stanie – odrzekła smutno dziewczyna. 
 Przywieźli ciebie ledwo żywego. Jednak już wszystko jest w porządku. Teraz pozostaje ci już tylko wyzdrowieć. – Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i delikatnie poprawiła mi kołdrę.

– Jak długo tu jestem? – Postanowiłem dowiedzieć się, jak najwięcej. 

– Od trzech dni. Znajdowałeś się w śpiączce, bo miałeś bardzo dużo obrażeń. Oszczędziłeś sobie większego bólu. 
Czy odczuwasz w tym momencie ból, zawroty głowy lub inne problemy? - dodała, zakładając ręce na biodra. Zastanowiłem się chwilę.

 Tak. Czuje lekkie pieczenie skóry, ból w karku, nie mogę nim obracać, ani się podnieść... - Skrzywiłem się z bólu w tym samym momencie, próbując to zrobić.

 Leż spokojnie.  Dotknęła mojej dłoni, a później ramienia. Poczułem się dziwnie i spojrzałem na nią uważnie, lustrując każdy jej ruch lub gest. Rzuciła mi spłoszone spojrzenie.

 Pozwolisz, że podam tobie znowu  leki przeciwbólowe?  zapytała. Skinąłem głową.Wydało mi się dziwne, że pielęgniarka pyta pacjenta czy może podać mu leki. Z małej lodówki w przedpokoju wyjęła zastrzyk z danym lekiem. Wróciła do mnie. Ujęła delikatnie moją rękę i przekręciła ją tak, aby mieć dostęp do żyły w zgięciu ręki. Przemyła miejsce.

 Trochę będzie szczypać. Jak ugryzienie komara. - I wbiła igłę w odpowiednie miejsce. Po kilku sekundach ją wyjęła, a robiła to wszystko tak delikatnie, że nawet nie poczułem bólu.  Leki mogą spowodować, że zaśniesz, więc śpij spokojnie, Will. I nie martw się. Szybko wyzdrowiejesz. Dobranoc.  Ruszyła ku wyjściu z sali.

Chciałem zapytać skąd zna moje imię, ale nie zdążyłem. Zasnąłem.

4 komentarze:

  1. Widziałam poparzonego człowieka będąc na praktykach w szpitalu. Do moich obowiązków należało tylko jego karmienie i podawanie napoi, na szczęście nie musiałam zmieniać opatrunków. Przykro mówić, ale widok straszny.

    Podoba mi się Wasze opowiadanie, z przyjemnością będę śledzić dalsze części.

    Pozdrawiam, zapraszam do mnie: www.dziewczyna-z-blizna.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję w imieniu moim i Melodii :).

      Mam nadzieję, że nie będziemy odbiegały za bardzo od rzeczywistości.

      Usuń
  2. Boże, to jest świetne <3 <3 <3 Czekam na następny rozdział! :)
    Pozdrawiam, BookGirl :)
    http://konieckropka-bookgirl.blogspot.com/
    http://stay-with-me-if-you-remember.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń